Nowość!

Sześć tapczanów Lwowa

Niewielu Polaków wie, że we Wrocławiu od kilkudziesięciu już lat znajduje się jeszcze jedna lwowska panorama. Nietypowa, bo nie jest to obraz, lecz model miasta z 1772 roku, czyli momentu, kiedy Lwów w wyniku pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej przestał należeć do Polski…

Panorama przetrwała w ukryciu cały okres PRL. Od kilku już lat dostępna jest do zwiedzania w bocznej sali Hali Stulecia.

Książka opowiada o niezwykłych losach tego dzieła, tworzonego w czasach II Rzeczypospolitej, po wkroczeniu do Lwowa Sowietów w 1939 roku, Niemców w 1941 roku i ponownie Sowietów w 1944 roku. Dzieła, które już podczas swego powstawania było sensacją; dość wspomnieć, że pracownię jej twórcy na ul. Ormiańskiej 23 we Lwowie odwiedzały wycieczki szkolne, dziennikarze, politycy, oficerowie okupacyjnych armii. Oglądał ją nawet niemiecki gubernator Galicji Otto von Wächter oraz szef sowieckiej Ukrainy Nikita Chruszczow. Sześć osób spośród twórców Panoramy straciło życie. Jej główny twórca, inż. Janusz Witwicki został zamordowany skrytobójczo w przeddzień wyjazdu z Panoramą do Polski, być może za swój upór (o zgodę na jej wywiezienie ze Lwowa starał się nawet u Stalina, a otrzymał ją od Chruszczowa). Ma dwa groby. Jeden, symboliczny w podwarszawskim Skolimowie. Drugi na lwowskim Łyczakowie. Jednak nie wiemy, kogo w nim pochowano. Nie wiemy nawet, czy Witwicki naprawdę został zamordowany. Tajemnic związanych z Panoramą i jej twórcą jest więcej. Niektóre udało się wyjaśnić podczas pracy nad książką. Wartość historyczna jak i artystyczna Panoramy są wystarczającym powodem, by opisać to dzieło. Warto też poznać niezwykłe losy jego twórcy, lwowskiego architekta, miłośnika Lwowa, który za miłość do rodzinnego miasta zapłacił najwyższą cenę.

Paweł Pietkun

Tu radio Solidarność

Radio Solidarność było pierwszym okruchem nadziei po traumie, jaką przeżyło polskie społeczeństwo 13 grudnia. Władza komunistyczna wypowiedziała wojnę społeczeństwu – i wzięła zakładników, zamykając ich w obozach dla internowanych.

Celem stanu wojennego było spacyfikowanie 10-milionowej „Solidarności”, która – krok po kroku – zaczęła się domagać ograniczenia wszechwładzy i przywilejów partyjnego aparatu. W pierwszych dniach i tygodniach po wprowadzeniu stanu wojennego, operacja militarna przy użyciu wojska i milicji, zaczęła dawać rezultaty. Pacyfikacja strajkujących zakładów pracy, masakra w kopalni Wujek, godzina policyjna, telefoniczne „rozmowy kontrolowane”, procesy sądowe w trybie doraźnym i wszechobecna propaganda, skutkowały narastającym społecznie strachem i poczuciem, że wszystko jest przegrane. 

I właśnie wtedy, na falach ultrakrótkich, warszawiacy usłyszeli – poprzedzone zagraną na fujarce melodią ze znanego wszystkim filmu Zakazane piosenki – krótką zapowiedź: Tu radio Solidarność – Tu radio Solidarność.

Oto pamiętnik Damy (...) Ale ten pamiętnik jest wyjątkowy, bo jego Autorka to prawdziwa, dziewiętnastowieczna polska Dama, którą los rzucił w krainę Dzikich.

Marta Gambin - Żbik
Ewa Felińska

Wspomnienia z Syberii

Oto pamiętnik Damy.

Zjawisko częste, ponieważ damy pisały i piszą pamiętniki zawsze, choć nie zawsze mają coś do powiedzenia. Ale ten pamiętnik jest wyjątkowy, bo jego Autorka to prawdziwa, dziewiętnastowieczna polska Dama, którą los rzucił w krainę Dzikich. Pisze dlatego, że inaczej nie zniosłaby tęsknoty za domem i dziećmi. Jej pamiętnik to reporterski zapis wydarzeń. Może wydać się zimny i oschły, ale to tylko pozory, za którymi skryły się burzliwe emocje i osobista tragedia.

Ewa Felińska z szóstką dzieci: Pauliną, Alojzym, Szczęsnym (św. Zygmunt Szczęsny), Julianem, Zofią i Wiktorią, zamieszkała w ośrodku polskiej kultury, w Krzemieńcu. Tylko tu mogła chronić swoje, powoli wychodzące w świat dzieci, przed wszechobecną rusyfikacją. Sama Ewa obracała się wśród intelektualnej śmietanki miasta. Mieszkanie w Krzemieńcu umożliwiało jej czynny udział w działalności niepodległościowej. Jako pierwsza wspomogła materialnie Stowarzyszenie Ludu Polskiego, założone przez emisariusza Szymona Konarskiego i sama zajęła się tworzeniem komórki kobiecej tego stowarzyszenia. Głównym zadaniem Ewy było prowadzenie konspiracyjnej korespondencji zagranicznej Konarskiego.

Spisek Konarskiego wykryto, jego samego stracono, najbliższych współpracowników skazano na karę śmierci i w ostatniej chwili ułaskawiono, kilkunastu zesłano na dwadzieścia lat ciężkich robót w kopalniach, drugie tyle na lata katorgi, zaś ogromną większość wywieziono na Sybir, pozbawiając majątku i szlachectwa. Tym razem po raz pierwszy w historii, pań nie potraktowano ulgowo. Jedynym ustępstwem na ich rzecz, było zachowanie praw stanu. W praktyce znaczyło to, że nie można było wykonywać na nich kary chłosty. Wyrok Ewy Felińskiej był najsurowszy, stanowił precedens. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby kobieta została przez władzę carską potraktowana jak mężczyzna – żołnierz. „Wieczne zamieszkanie bez utraty praw stanu w Berezowie w guberni tobolskiej i konfiskata majątku.” Niesamowita odległość, zabójczy klimat.

Po kilkumiesięcznym śledztwie, prowadzonym w Kijowie, na początku marca 1839 roku, z wyznaczonym pół tysiącem rubli srebrnych rocznie na utrzymanie, Ewa wbrew własnej woli wyrusza w podróż, która przeraża najodważniejszych. W kraju pozostawia dzieci, z których najstarsza Paulina ma 17 lat, najmłodsza Wiktoria sześć.

W tym miejscu zaczyna się pamiętnik.

Czytając „Wspomnienia”, trzeba pamiętać, że eufemizmy, związane z zesłaniem jak chociażby nazwanie „podróżą” drogi w głąb Syberii oraz pozorna aprobata dla poczynań rządu rosyjskiego, to zabiegi, które w 1852 roku umożliwiły książce spełnienie podstawowego warunku, który dopuszczał ją do druku – uzyskanie pieczęci cenzora.

Henryk Sienkiewicz

Listy z Afryki

Okres, w którym zaprzestano wznawiania obu dzieł Sienkiewicza, odznaczał się dużą czujnością ideologiczną. Oficjalnie działała cenzura, której zadaniem było zwalczanie przeciwnika wprost lub pośrednio. Można było weń uderzyć, a można było go przemilczeć lub nie dać dojść do głosu.

W przypadku sztuki, a zwłaszcza literatury, oznaczało to w praktyce brak zgody na wydanie dzieła lub limitowanie nakładu. Niektóre pozycje – a była to ciągle epoka, w której telewizja jeszcze nie zawłaszczyła świadomości społecznej i żyły pokolenia, które umiały i lubiły czytać książki – ukazywały się wielokrotnie i we wręcz astronomicznych nakładach, 100 czy nawet 200 tys. Inne miały nakład niski, 500 lub tysiąc egzemplarzy. Były też i takie, które w ogóle się nie ukazywały. Do tych ostatnich należą właśnie „Wiry” i „Listy z Afryki” naszego laureata Nagrody Nobla.

Powód, dla którego nie wznawiano „Wirów”, jest jasny: Sienkiewicz przeprowadza tam druzgocącą krytykę socjalizmu i komunizmu. Ta krytyka nie mogła być na rękę inżynierom nowego porządku społecznego opartego właśnie na gloryfikowanym komunizmie i socjalizmie. Gdy system upadł, wróciły też i „Wiry”. Ale dlaczego nie wróciły „Listy”? Dlaczego wówczas blokowano niewinne z pozoru „Listy z Afryki”, i po dziś dzień nie doczekały się one wznowienia?

Jest kilka punktów, na które warto zwrócić uwagę. Sienkiewicz jako przenikliwy obserwator rozpoznał głębsze tło i mechanizm niewolnictwa Murzynów. Wedle wykładni obowiązującej w czasach komunizmu, ale i dziś, pod panowaniem politycznej poprawności, odpowiedzialny za niewolnictwo jest biały człowiek. Tymczasem Sienkiewicz zwrócił uwagę, że najpierw niewolnictwo kwitło wśród samych Murzynów: „Murzyni także posiadają swoich Murzynów, a niewolnicy swoich niewolników”, a przed białymi byli Arabowie, którzy co najmniej od X wieku bez większych problemów ściągali Murzynów do swoich krajów, nie drogą łapanki czy polowania, ale wykupując ich od innych Murzynów.

Z drugiej strony czarną legendą otoczono misje katolickie, gdy w rzeczywistości niosły one, poza Dobrą Nowiną, wysoką kulturę, pomagając załagodzić napięcia międzyludzkie, zadbać o szkolnictwo, nauczyć korzystania z owoców ziemi. „Gdzie jest misja, tam kraj wygląda inaczej; chaty są obszerniejsze, Murzyn karmi się lepiej, odziewa lepiej, kultura jest wyższa, produkcja znaczniejsza.” Co więcej, Sienkiewicz z całym obiektywizmem podkreśla pozytywną rolę, jaką wówczas odgrywali kolonizatorzy, porządkując życie społeczne, znosząc niewolnictwo i hamując islamizację pod przymusem: „Arabowie zostali rozproszeni; islam nie może być już narzucany z góry niewolnikom, bo nowi władcy znieśli niewolnictwo nie tylko na papierze – więc przynajmniej nie rozszerza się tak jak dawniej”.

Nagła choroba przerwała podróż, więc nie było pola, aby autor mógł tak szeroko się rozpisać jak w przypadku choćby wyprawy do Ameryki. Mimo to „Listy z Afryki” posiadają urzekający walor literacki, tak charakterystyczny dla pisarza, że im mniej są znane, tym bardziej przykuwają uwagę, zachęcają do śledzenia najdrobniejszych szczegółów różnych przejawów życia na Czarnym Kontynencie, życia, którego prawie już nie ma, a które ocalało właśnie dzięki tym listom. Urwanym, niedokończonym, a zawsze fascynującym.”
Piotr Jaroszyński

Krzysztof Mich​

Moje miasto Praga

Warszawska Praga stała się modna – ogłosiły stołeczne media. Czy to prawda?

Powstają nowe knajpki i kluby, nieśmiało odradza się życie kulturalne, częściej zaglądają tu zagraniczne wycieczki, a filmowcy kręcą filmy. Dzięki temu niektóre ze zdjęć prezentowanych w albumie zagrały w filmie Łukasza Palkowskiego „Rezerwat”, a latem  w  mojej ulubionej De Coteria Cafe na rogu Ząbkowskiej i Brzeskiej, częściej spotykam obcokrajowców z całej Europy. Czy do tej szemranej dzielnicy przyciąga ich moda? Nie, nawet o niej nie słyszeli. A zatem nie ma mody na Pragę.

 

Mimo, że na polach Kamionka wybierano królów, a na Kawczej Kępie bawili się Sasi, Praga nigdy nie była modna. Wspomniane przypadki to raptem kilka lat w jej historii. Przez stulecia była dla wielu tylko przystankiem przy przeprawie na drugi brzeg Wisły i rolniczym zapleczem stolicy. Palona, grabiona, burzona i mordowana w czasie wojen, zarówno dla swoich jak i dla zaborców była tylko częścią systemu obronnego. Nie tak jednak ważnym by otoczono ją stałym murem. Przez ostatnie dwa wieki przemysłowo-robotnicza Praga żyła obok drugiego miasta niemal jak obcy twór. Jeśli pojawiała się w gazetach to najczęściej w kontekście kryminalnym. Podobnie jest i dzisiaj. Śledząc uważnie media zauważy się całe tygodnie, gdy informacje z Pragi ograniczają się do przestępczych albo rodzinnych porachunków. Bez trudu znajdzie się mieszkańców Warszawy, którzy ostatni raz na Pradze byli w dzieciństwie z wycieczką w ogrodzie zoologicznym. Zapewne są w ich gronie także stołeczni politycy. Kiedy bowiem władze Warszawy rozpatrują lokalizacje prestiżowych inwestycji to także chętniej lokują je po lewej stronie Wisły.

Gdzie ta moda na Pragę? Zupełnie nie tam, gdzie widzą to moi koledzy dziennikarze.

Nie przywędrowała zza Wisły, nie przywieźli jej nowi Warszawiacy chętniej osiedlający się na wysokim brzegu. Zrodziła się i przetrwała w ludziach urodzonych i wychowanych na Szmulowiźnie, Pelcowiźnie czy Grochowie. Kultywują ją mieszkający tu robotnicy, nauczyciele, dziennikarze, rzemieślnicy, tramwajarze, naukowcy, kolejarze, a także złodzieje, których nie ma tu więcej niż w innych dzielnicach. Praga była i jest dla wielu z nich najważniejszym miejscem na Ziemi. Za sto lat rodziny wspomną o nich patrząc na stare zdjęcia, przeczytają w starych gazetach, książkach, może zobaczą na telewizyjnym ekranie. Twarze często pozostają, bo chętniej je fotografujemy i oglądamy.  Również media chętniej pokazują ludzi, bo człowiek uwiarygodnia obraz. Nie robi tego kamienica, podwórko, okno czy mur, ale przecież wśród nich żyjemy, przeżywamy uczucia i do nich wracamy, także we wspomnieniach. I nie zauważamy kiedy odchodzą.

„Moje miasto Praga” pokazuje właśnie takie miejsca. To nie turystyczny przewodnik, dlatego nie ma tu fotografii, które „powinny się znaleźć”. To trochę sentymentalna, trochę artystyczna wędrówka po miejscach niezwykłych dla zwykłych ludzi. To spacer ulicami i podwórkami pamiętającymi niejedne pierwsze stawiane kroki, zabawy w berka i chowanego, sekretne uściski, gorące pocałunki, ale też rozczarowania i łzy. Takich miejsc się nie zapomina. Umiera się z nimi.

Zachęcam wszystkich, których warszawska Praga intryguje, urzeka, ale i niepokoi by wybrali się ze mną na ten spacer.